piątek, 22 lutego 2019

Czy jeden sekret jest w stanie wszystko zniszczyć? Recenzja "Niszczącego sekretu" K. Bromberg

TYTUŁ: Niszczący sekret
AUTOR: K. Bromberg
ILOŚĆ STRON: 284
WYDAWNICTWO: Editio Red
TŁUMACZENIE: Marcin Machnik
DATA WYDANIA: 20.11.2018
SERIA: Mój zawodnik #2

Dalsze losy Scout i Eastona mogłam poznać dzięki Wydawnictwu Editio Red!

  
Po wręcz szokującym zakończeniu pierwszego tomu serii Mój zawodnik nie byłam w stanie przejść obojętnie wobec tej pozycji. Zwłaszcza, że zakochałam się w piórze K. Bromberg, spod którego wyszły tak znakomicie wykreowane postacie, jakimi byli Easton i Scout. Niszczący sekret. Już sam tytuł mówi, że będzie to książka, która zapewne złamie mi serce. Pytanie tylko, czy coś będzie w stanie je poskładać.

„Kłamstwo to najszybszy sposób na zniszczenie tworzącej się relacji.”


I rzeczywiście. Od pierwszych stron książka ta okazała się być… ciężka. I to nie pod względem stylu pisania, który się wręcz chłonie. Który jest tak poetycki, że nawet się nie zauważa, jak autorka w kilku zdaniach jest w stanie opisać cokolwiek w tak obrazowy sposób. Jest ona ciężka emocjonalnie. Bynajmniej nie tylko tych, które by towarzyszyły bohaterom przy licznych przeszkodach, z jakimi muszą się mierzyć, a jest ich naprawdę sporo. Jest tutaj tyle momentów wzruszeń, że chociaż książki rzadko kiedy wywołują u mnie łzy, pod koniec tej pozycji naprawdę zaszkliły mi się oczy. Nie myślcie jednak, że to książka, do której siada się tylko z chusteczkami. Zazwyczaj czytam w całkowitym milczeniu, co najwyżej niekiedy unosząc brew lub komentując wyłącznie frustrujące momenty pod nosem. Tu jednak z moich ust padały salwy śmiechu. Powiedziałabym, że to emocjonalny rollercoaster, ale byłoby to sporym niedomówieniem. Tutaj poziom emocjonalności utrzymany jest stale na wysokim poziomie. Ciężko byłoby mi wskazać choć jeden rozdział, który byłby tylko i wyłącznie opisem. Który nie byłby okraszony tym, co przeżywają bohaterowie. Który byłby po prostu neutralny. Jeśli liczycie na książkę, która stawia na opisy przyrody, które właściwie nic nie wnoszą, wyglądu bohaterów, którzy nic w danej lekturze nie znaczą lub pogody, która w żaden sposób nie współgra z bohaterami, to nie sięgajcie po twórczość K. Bromberg. Bo tutaj każde słowo jest przemyślane. Nacechowane emocjonalnie. Przez tę książkę się płynie, jak przez najlepszy wiersz, który trafia wprost do serca.

„— Zrobię wszystko, czego ode mnie potrzebujesz — szepczę i przykrywam jego dłonie na moim brzuchu swoimi.
— Już robisz.”

Bohaterowie przeszli sporą zmianę, kiedy patrzy się na nich na przestrzeni obydwóch tomów. „Czysty umysł, twarde serce”, zostało zamienione na „czysty umysł, otwarte serce”. W końcu miłość Eastona i Scout wychodzi na jaw. Jakie niesie to za sobą konsekwencje? Co sprawia fakt, że córka doktora Daltona pozwoliła zawładnąć swoimi uczuciami poprzez zawodnika, której w gruncie rzeczy miała tylko doprowadzić do zdrowia. Ale jeśli przy okazji ramienia, uzdrowiła także jego samotną duszę, to co w tym złego? A jednak coś sprawia, że wszystkie plany, które wydawałoby się, że idą po ich myśli, legną w gruzach. Coś poszło nie tak. Jednak istnieje sekret, który to wszystko zapoczątkował. Autorka zafundowała mi niemałe zaskoczenie, kiedy już myślałam, że rozgryzłam, o co chodzi, ona pokiwała palcem z uśmiechem na ustach i pokazała, że to jeszcze nie wszystko. Że jest coś jeszcze, co sprawi, że życie bohaterów może wywrócić się do góry nogami. I tym samym wyjaśnia wszystko, co do tej pory miało miejsce. Daje nam na ostatnich stronach powieście brakujący element układanki, o którym nawet nie mieliśmy pojęcia.

„Myślałem, że wszystko się wali, ale zaczynam się zastanawiać, czy nie jest wręcz przeciwnie. Może właśnie wszystko zaczyna się układać.”

Jeśli myślicie, że emocje, które czuliście przy zakończeniu pierwszej części już dawno opadły i nic nie jest w stanie ich przywrócić, to jesteście w sporym błędzie. Do akcji wchodzi się nagle, od pierwszej strony. Od pierwszego zdania. Ba, nawet dedykacja do mnie tak dogłębnie przemawiała, że już wiedziałam, że zakocham się w tej książce. I rzeczywiście tak się stało. Wszystko to, co czułam podczas lektury Mojego zawodnika wróciło do mnie ze zdwojoną siłą. Ale to, że mówię o tej książce w samych superlatywach, nie znaczy, że jest ona idealna. Jej pierwszą, podstawową wadą jest to, że jest zbyt krótka (Chociaż lepsza książka krótka, a dobra niż rozwleczona na opasłe tomiszcze, które ciągnie się jak flaki z olejem). A teraz tak na poważnie…

„Czy mogłoby być idealniej, skoro jak dotąd daleko nam było do jakiegokolwiek ideału?”

Słynny baseballista, który oprócz swoich sportowych umiejętności i sławy posiada także niesamowity wygląd. To bohater zbyt idealny, żeby móc się w nim nie zakochać. I mimo, że autorka daje mu wady, tu są one o wiele mniej widoczne niż w pierwszej części. Mimo, że pokazuje nam, że Easton ma też taką stronę, o której sam nie chce wspominać, sprawia to, że jeszcze bardziej go do nas przybliża. Staje się on bardziej rzeczywisty, a równocześnie tak mało realnie idealny, że to aż boli. Tak myślałam do samego końca lektury. A jednak teraz rozumiem, dlaczego tak go postrzegamy. Dlaczego wydawał się on spełnieniem marzeń. Nie dlatego, że był niesamowicie seksowny, zabawny, mądry i opiekuńczy. Dlaczego jego wady wydawały się być zaletami? Autorka nie zrobiła tutaj nic źle. Nie wyidealizowała go. Postrzegamy go tak dlatego, że patrzymy na niego przez pryzmat zakochanej w nim Scout. To działa również w drugą stronę, chociaż wiadomo, że męskie spojrzenie na świat jest nieco inne, co moim zdaniem autorka świetnie przedstawiła. Dla wielu Easton byłby po prostu zarozumiałym, zadufanym w sobie sportowcem. Dopiero po poznaniu go bliżej, zauważamy w nim to, co najlepsze. A wady stają się powodem, dla których można go pokochać jeszcze bardziej. Margit Sandemo, autorka Sagi o ludziach lodu, w jednej ze swoich książek mówiła: „Nie kocha się dlatego, że człowiek jest piękny – on staje się piękny, bo ktoś go kocha”. Czy to zdanie nie wpisuje się idealnie w to, w jaki sposób postrzegamy bohaterów w książkach? To właśnie pryzmat miłości sprawia, że wydają się oni tak mało realni, tak bardzo idealni.

„Nadejdzie taki dzień, synu, że ktoś pokocha w tobie to, czego nikt inny nie potrafił pokochać. Po tym poznasz tę jedyną dla ciebie.”

Choć jest to książka z pogranicza romansu i erotyku, zdecydowanie jest napisana w taki sposób, że nie narusza dobrego tonu tego gatunku. Nie jest wulgarna, ale bardzo delikatna, subtelna, pełna miłości, nie tylko tej cielesnej, ale przede wszystkim emocjonalnej. Język jest tak idealnie dobrany, że nie sposób się od niej oderwać, zwłaszcza, że rozdziały, choć jest ich dużo, nie są długie. I zanim się obejrzymy, po kolejnym Jeszcze jeden rozdział i idę spać, mamy za sobą już większą część powieści. Jestem pewna, że jeszcze sięgnę po twórczość tej autorki i mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie. Chyba nie muszę wspominać także o dialogach, które są nieodłączną częścią tego, co sprawia, że kocham tę książkę. Mieliście kiedyś tak, że powieść podobała Wam się tak bardzo, iż nie byliście w stanie o niej mówić, polecać jej komukolwiek, bo baliście się, że odbierze ją inaczej? Że nie poczuje tej magii, którą wy czuliście podczas czytania? Ta książka jest tak niesamowicie wciągająca, że równocześnie chciałabym, żeby każdy mógł ją przeczytać, a z drugiej strony, chciałabym ją mieć tylko dla siebie.

„Pozwalam mu poprowadzić tę interakcję tak, żeby poczuł, że ma nad czymś kontrolę w sytuacji, gdy wszystko zdaje się spod niej wymykać”

Kocham, kocham, jeszcze raz kocham. Każdy rozdział, każde zdanie i każde słowo. Wszystko jest tu tak cudowne, że choć zapewne ma więcej wad, niż udało mi się wyłapać i więcej niż to, co wam tu powiedziałam, aczkolwiek nie jestem teraz w stanie ich sobie przypomnieć, bo ogólnie książka zostawia po sobie dobre wrażenie. Koniecznie ją przeczytajcie, ale zdawajcie sobie sprawę, że Easton jest już zaklepany. Jeśli autorka kiedykolwiek napisała trzecią część, choć nic na to nie wskazuje, kupuję ją w ciemno. Oby było więcej tak genialnych pod względem emocji książek.


„— Ale czekaj… jak… przecież ja nie umiem malować.
[…]
— To sztuka. Czyż jej postrzeganie nie jest subiektywne?”


2 komentarze: