Każdy choć raz zetknął się ze słynnym „Dziadkiem do orzechów”. Nieważne, czy to w formie baletu, opowiadania czy filmu animowanego. Mi na myśl przychodzi bajka dzieciństwa, a mianowicie Barbie w dziadku do orzechów. To wspomnienie przywodzi mi na myśl dobre wartości: miłość, poświęcenie i rodzinę, walkę w imię dobra oraz wiarę w samego siebie.
Kiedy dowiedziałam się o
Disneyowskim odpowiedniku tej historii, nie mogłam przejść obok niego
obojętnie, zwłaszcza po cudownej adaptacji baśni Piękna i Bestia. Siadam w kinie, odkładam zjedzony do połowy przez
przydługie reklamy popcorn i z zapartym tchem czekam na baśniową opowieść o
tym, wszystkim, co właściwie już znałam, a jednak w innej, miałam nadzieję,
lepszej formie. I co widzę? Sowę, przemierzającą niezwykle urokliwe, zimowe
miasteczko. Sowa? Magiczny klimat? Czy to czasem do złudzenia nie przypomina
Harrego Pottera? Choć już dawno temu oglądałam właśnie tę kultową adaptację, a
książek (wstyd przyznać) nadal nie przeczytałam, takiego deja vu doznałam
podczas seansu niejednokrotnie. Być może czerpali z niego inspirację, może był
to zamierzony efekt, bo przecież kto by nie lubił przygód młodego czarodzieja?
Może twórcom chodziło o to, aby wywołać przyjemne wspomnienia z dzieciństwa.
Poznajecie twarz Klary?
Mackenzie Foy możecie znać z między innymi adaptacji książki Stpehanie Meyer Przed świtem. Tak, to właśnie ta aktorka
wcieliła się kilka lat temu w małą Renesme. Tym razem mamy okazję ocenić jej
grę aktorską jako już zdecydowanie bardziej doświadczoną w fachu niż wtedy. W
moim odbiorze zagrała tę rolę dobrze. Bez większych zaskoczeń, ani pozytywnych,
ani tych negatywnych. Było to wykonane po prostu prawidłowo. Zresztą tak, jak i
reszta aktorów. Nie było nikogo kto by mnie denerwował, jak i także nie pojawił
się nikt, kto by mi szczególnie zapadł w pamięć.
W opisie widzimy, że jest
to film familijny. A więc przeznaczony także dla dzieci. Zapewne głównie w
wieku ośmiu, dziewięciu lat, bo to właśnie wtedy zazwyczaj poznaje się kultowe
baśni i takie tradycyjne historie, jaką jest właśnie Dziadek do orzechów. Szczerze mówiąc, nie uważam, żeby był to film
odpowiedni dla dzieci. Jasne, mogą go obejrzeć. Co zobaczą? Czy dostrzegą w tej
historii niezwykłą odwagę Klary, która sprawiła, że dostrzegła, że to wewnątrz
niej kryje się siła i piękno? Czy też będą oglądać to jako scenę walki
zachłannej władzy cukrowej laleczki i bandy wściekłych myszy? A na dodatek
zostanie im zaserwowana także porcja baletu, która miała być swoistym nawiązaniem
do tego skomponowanego przez Piotra Czajkowskiego, z której mi było ciężko
wyciągnąć coś, co wnosiłoby jakiś wątek do całej opowieści, więc czymże będzie
to dla młodego widza? Ponadto część z scen wywoływała poczucie przerażenia i
strachu. Czy o to właśnie chodzi w filmach familijnych, które mają ukazywać
dobre wartości?
Widziałam tu mnóstwo
porównań do wspomnianej już przeze mnie bajki z serii Barbie, tylko że ona w odróżnieniu od Disneyowskiej produkcji
niosła naprawdę zauważalne przesłanie, czego tutaj niestety zabrakło. Rozumiem,
że producenci nie chcieli wciągać w to wątku miłosnego. Po szale na księżniczki
szukające swojego księcia przyszedł czas na te, które radzą sobie na własną
rękę. Tylko że Klara w tej produkcji nie była przedstawiona jako postać, która
poszukuje w samej sobie tego, co najważniejsze, a przynajmniej nie było to
widoczne na pierwszy rzut oka, także w tym aspekcie, biorąc pod uwagę
docelowego widza, zaliczono ogromną porażkę.
Film ten ma niesamowity
klimat, tego nie da się zaprzeczyć. Oglądając film nawet w 2D można poczuć się
tak, jakby faktycznie znalazło się w środku zasypanego śniegiem Londynu, z
którego po kolei przemieszczamy się po tytułowych Czterech Królestwach, a
właściwie po jednym z nich, bo trzy pozostałe jakoś niespecjalnie zapadły mi w
pamięć z racji ich lakonicznego pokazania. Muzyka, aktorzy, kostiumy, miejsce
akcji, to wszystko zostało dopracowane pod każdym aspektem. Niestety przesłanie
nie uderzało w twarz. Nie biło po oczach, przez co całość nagle na końcu traciła
znaczenie i sprawiała, że po wyjściu z sali kinowej widz odczuwał niedosyt.
Czegoś mu brakowało, ale nie do końca można było powiedzieć czego. Może, gdyby
w filmie użyto mniej przemocy, a więcej wątku poszukiwań samego siebie, nie
miałabym się do czego doczepić. Tak niestety muszę powiedzieć, że ta produkcja
pod kątem wykonania poradziła sobie bardzo dobrze, niestety nie do końca
przemyślany pomysł na tę produkcję sprawia, że jest on co najwyżej przeciętny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz