TYTUŁ: Maybe Someday
AUTOR: Colleen Hoover
CYKL: Maybe #1
ILOŚĆ STRON: 440
DATA WYDANIA: 13.05.2015
TŁUMACZENIE: Piotr Grzegorzewski
WYDAWNICTWO: Otwarte
Tej autorki nie trzeba nikomu
przedstawiać. Niemal każda z jej książek w krótkim czasie trafia na listę
bestsellerów New York Timesa. Można nawet się ośmielić nazwać ją królową
gatunku New Adult. Kochana przez wielu, ale niestety kolejny raz przekonałam
się, że być może nie jest to typ literatury, który do mnie przemawia.
Maybe
someday to drugi mój tytuł CoHo, który miał wiele zalet, ale w moim
odczuciu również kilka wad, które koniec końców dały nieciekawy posmak. Ale zacznijmy
od początku. Dostajemy po raz kolejny powieść pisaną z dwóch perspektyw.
Załamanej, wpadającej z jednej dramy w kolejną, Sydney, która właśnie
dowiedziała się o zdradzie chłopaka z jej najlepszą przyjaciółką oraz głuchoniemego
mistrza gitary Ridge’a. Jak możecie się łatwo domyślić ta dwójka spotyka się i
zakochuje w sobie. Problemem jest to, że Ridge wcale nie jest samotny. Jego
obroną może być słynne zdanie: serce nie
sługa. Mnie to jednak nie przekonuje.
Całość książki opiera się na wręcz
przetrawionym na wszelki możliwy sposób schemacie. Miłość, która nie powinna
się zdarzyć. Ale się zdarzyła, ciągnąc ze sobą pewne konsekwencje. Trzy złamane
serce na przestrzeni około trzystu stron to było dla mnie zdecydowanie za dużo.
Irytowała mnie główna bohaterka,
irytował mnie główny bohater, irytowała mnie dziewczyna głównego bohatera, a
reszta postaci była dość… jałowa. Można powiedzieć, że autorka skupiła się wyłącznie
na głównej parze, od czasu do czasu dorzucając postać Maggie. Jeśli miałabym
streścić fabułę, to byłoby to ciągłe przyciąganie i odpychanie, płacz, żal,
chwilowe radości, które koniec końców znów zmieniają się w płacz. Emocje
zmieniały się tak często, że nawet nie chciało mi się za nimi gonić. Książkę
odłożyłam na około pół roku, po kilkudziesięciu stronach. Wróciłam do niej bez
większego entuzjazmu, ale z nadzieją, że coś się rozkręci, że dostanę coś
więcej, że bohaterowie dadzą się polubić. Niestety nic takiego się nie stało.
Jedynym elementem fabuły, który
wydawał mi się oryginalny, była niepełnosprawność Ridge’a. Uważam jednak, że
autorka mogła bardziej ten fakt wykorzystać, zbudować wokół tego głębszą
opowieść, niż tylko historię trójkąta miłosnego. Głębia… to dobre słowo w tym
kontekście. Zabrakło mi głębi.
Czy sięgnę po jeszcze jakąś książkę
od tej autorki? Jeśli akurat nie będę miała nic z moich książek, które muszę
przeczytać, być może. Jednak na pewno nie wejdzie ona w listę oczekujących na
przeczytanie. Lektura dla przyjemności, czemu nie, wiem jednak, że
prawdopodobnie nie znajdę tam tego, co mnie przy lekturze porywa albo
przynajmniej nie irytuje.
Można przeczytać ksiązki tej autorki ale hmm bez szału
OdpowiedzUsuńRównież nie mam pojęcia skąd się wzięła tak ogromna popularność, bo choć książki czyta się przyjemnie, to tak, jak mówisz - bez szału
Usuń